wtorek, 20 marca 2012

Uwierz, że możesz latać ♥ cz.1

Wracam do życia.

                                                                ***
Teatralnie trzasnęłam drzwiami. Nie zostanę z Kacprem. Niech sobie załatwi nianię, jestem jej córką, a nie opiekunką do dziecka.
Odwróciłam głowę z zamiarem rzucenia się na łóżko. Ale na nim już ktoś siedział. Jakiś obcy chłopak. Chciałam krzyknąć, ale przypomniałam sobie, że Kacper właśnie usnął. Wolałam być zgwałcona, zamordowana i porzucona w lesie niż go teraz ponownie usypiać.

Tymczasem mój gwałciciel nawet nie był speszony.
- Kim jesteś? – szepnęłam – i co robisz w moim domu?!
Przewrócił oczami. Jego tupet był nie do zniesienia.
- Wynoś się, albo… wezwę policję!
- Nie wezwiesz. Zresztą nawet by mnie nie zobaczyli. Po co się kompromitować przed organem władzy?
- O czym ty gadasz? – byłam kompletnie zdezorientowana – niby czym miałabym się skompromitować? Wyjdź z mojego pokoju!
Odwróciłam się i po ułamku sekundy on już był w innym miejscu. Przeraziłam się na dobre. Nigdy dotąd nie miałam styczności ze zdolnościami paranormalnymi.
- Spokojnie. Próbuję ci wytłumaczyć, że nie jestem żadnym złodziejem czy porywaczem… przyszedłem ci pomóc.
- Pomóc? Niby w czym?
- I tak nie uwierzysz… - machnął ręką.
Miałam w głowie jeden wielki znak zapytania. Złożyłam ręce i czekałam na wyjaśnienia.



Westchnął ciężko i zaczął układać sobie w myslach całą wypowiedź.
- Widzisz… ja nie jestem stąd. Wysłali mnie do ciebie, bo jesteś sama. Możemy sobie nawzajem pomóc. A raczej ja ci mogę pomóc.
Zapadła chwila milczenia. Nie rozumiałam, co chciał mi przekazać, ale czułam, że prościej już nie może.
- Nie jesteś stąd, czyli z innego miasta?
- Nie. Ja jestem jakby… - spojrzał zamyślony w błękitne niebo za oknem. Wytłumaczenie mi wszystkiego sprawiało mu dużo trudu. Wziął głęboki oddech i powiedział wszystko prosto z mostu, bardzo szybko, aby się nie rozmyślić. Ledwo nadążałam za tym potokiem słów.
- Masz na imię Magda, dzisiaj są twoje szesnaste urodziny. Ale nikt o tym nie pamięta. Może poza Sandrą, twoją przyjaciółką. Ale ty wcale nie mówisz jej wszystkiego. Nie mówisz jej, jak bardzo czujesz się samotna, zresztą i tak wiesz, że by tego nie zrozumiała. Odziedziczyłaś po babci niezwykły dar, możliwość posiadania własnego opiekuna. Widzisz… Niektóre dusze rodzą się razem z dzieckiem. Inne powstają dużo wcześniej, i muszą zapracować na to, żeby móc się urodzić. Ja jestem Marcel. Mam 17 lat. To znaczy… moja dusza ma 17 lat, bo jeszcze się nie urodziłem. Urodzę się dopiero wtedy, gdy wypełnię swoje zadanie. Polega to na tym, że mam cię chronić. Pilnować, żeby nic złego ci się nie stało. Wiem o tobie to, czego ty jeszcze nie wiesz, ale nie znam twoich uczuć, nie wiem, o czym myślisz. Teraz pewnie mi nie wierzysz. Nie myśl, że jestem jakimś wariatem. Wcale się o to nie prosiłem, ale chciałbym się w końcu urodzić… pomóż mi. A ja pomogę tobie.
Patrzyłam na niego. Tak po prostu. Rozum kazał mi się zaśmiać, ale serce widziało tylko pełne nadziei orzechowe oczy.
- No… a jak długo ma trwać ta ,,opieka’’, aniołku? – spytałam ironicznie, chociaż mu uwierzyłam. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że mówi prawdę.
- Do końca życia. Twojego życia – odpowiedział, spuszczając wzrok.
- Co?!
Byłam w szoku.
- Niestety to prawda. No chyba, że pojawią się między nami skrajne emocje – nienawiść, miłość. Albo sama zrezygnujesz. W obu przypadkach dostajemy jeszcze jedną szansę. Jeśli znowu zawiodę, nigdy się nie narodzę i będę się męczył do końca. Wierz mi, nie chciałbym tego. Spotkałem już takie obłąkane dusze i to wcale nie jest nic miłego.
Westchnęłam.
- Dobra, powiedzmy, ze się zgadzam…
                                                             ***

1 komentarz:

  1. Extra ;D
    Czekam na następną część i zapraszam do mnie ; >

    OdpowiedzUsuń