czwartek, 27 grudnia 2012

Dream

To, że nie okazuję uczuć wcale nie znaczy, że ich nie mam. One są, gromadzą się i czekają, aby kiedyś wybuchnąć ze zdwojoną siłą.

                                                                ***
"Przez żołądek do serca... Mam nadzieję. PS talerzyk do zwrotu ! ;)" - widniało na karteczce, którą doczepiłam do fioletowego pudełka z naleśnikami i wiśniową konfiturą. Pan W. uwielbia naleśniki.
 Uśmiechnęłam się, było mi siebie po prostu żal. Po co ja to robię? Przecież gdyby mu zależało, napisałby. Gdyby tylko chciał... Nie, to nie są moje myśli. To słowa, opinie ludzi, którym nie zależy na nim tak jak mnie.
Mimo wszystko był moment, kiedy się wahałam. Opinie ukochanych osób zawsze były dla mnie ważne. Jednak w głębi serca wiedziałam, że w tej sprawie to ja mam rację.

"On coś czuje. Wiem, że czuje" - te słowa, które tak nagle pojawiły się w mojej głowie dodały mi odwagi. To one postawiły fioletowe pudełko przed drzwiami Pana W.
- Gdzie byłaś? I gdzie są naleśniki? - spytała mama, gdy tylko zamknęłam drzwi wejściowe.
Nie odpowiedziałam.


Następnego dnia obudził mnie sms.
"O której będziesz?"
Zakryłam twarz ręką. Dochodziło już południe. Nie miałam ochoty na Sylwestra, nie miałam ochoty na nic.
Źle się czuję. Zostanę w domu. Bawcie się dobrze! - 'wyślij' i znowu przykryłam głowę kocem.
Pieprzony strach, to on był wszystkiemu winien. Zwalczałam go w Panu W. od trzech lat.
Zaraz, czego on się bał?
Ach tak, że mnie zrani. Myśli, że lepiej mi będzie bez niego.
Znowu się uśmiechnęłam. Nie dam za wygraną. Nawet najgorsza prawda jest lepsza od niepewności, a on nigdy nie powiedział 'nie'.

Sylwestrowy wieczór spędzałam więc z kubkiem gorącego kakao i Śnieżką na kolanach, oglądając telewizję. Mama witała Nowy Rok u znajomych. Ostatnio zbyt często przebywałam w pustym domu. Wzmagało to tylko tęsknotę za czymś, co nigdy nie istniało.
10, 9, 8, 7...
Usłyszałam pukanie do drzwi.
6, 5, 4, 3...
Zeszłam na dół i otworzyłam. Ujrzałam parę pięknych, brązowych oczu. Tych oczu. Pana W. z talerzykiem w ręku.
2, 1, 0...
- Kocham Cię.
                                                                     ***

"Nadzieja matką głupich? Nieprawda, znam wielu mądrych ludzi."

sobota, 21 kwietnia 2012

Dwie strony medalu

Mam grypę, a od wtorku testy -.-
No tak, nieszczęścia chodzą parami. Obiecajcie, że będziecie za mnie trzymać kciuki.

W dzisiejszych czasach podobno najtrudniej jest byś sobą. Jeśli to w ogóle możliwe.
                                                                
                                                                   ***
Oliwia szła po prawej stronie Marty. Uważała, aby stawiać kroki pół metra za nią, dokładnie tak, jak robiła to idąca po lewej stronie Dorota.
Wysokie, szalenie modne – i szalenie drogie – szpilki wbijały się w miękki grunt szkolnego podwórka.

Wytrzymam – powtarzała w myślach.


- Widziałam ostatnio świetną sukienkę – zaszczebiotała Marta. – Jasnoróżowa, ze śliczną jedwabną kokardką w pasie…
- Wow, gdzie? – spytała zaciekawiona Dorota.
- Zapomnij. Zakładam ja na czwartkową imprezę u Kuby – Marta szybko zgasiła błysk w oku przyjaciółki.
- No tak, impreza! – Dorota zerwała się na równe nogi – nie mam w co się ubrać!
-Dorka, a może ta tunika, w której byłaś w piątek? – spytała z udawaną troską Oliwia.
- Żartujesz?! Muszę iść do Kuby w czymś, w czym jeszcze nikt mnie nie widział.

Oliwia nie zareagowała. Wiedziała, że cokolwiek, w czym Dorota przyjdzie na tą domówkę, nie zrobi na Kubie żadnego wrażenia. Był jej dobrym kolegą i wyznał, że nie znosi ,,takich'' dziewczyn. Jak Marta i Dorota. No tak, tylko że on nie musi ich znosić siedem dni w tygodniu.


Przy kolacji Oliwia zachwalała zapiekankę mamy, która zawsze była – i będzie – ohydna. Nie budziło wątpliwości, że matka ma zerowy talent kulinarny i jej dań nie tknąłby nawet zdechły pies.
- Mamo, mogę w czwartek nocować u Marty? – zaczęła niewinnie, próbując przełknąć choć kęs tej okropnej zapiekanki. – Mamy klasówkę z gegry i obiecałam, że ją trochę podszkolę – mrugnęła. Imprezka w środku tygodnia na pewno nie byłaby entuzjastycznie przyjęta.
- No dobrze, ale naprawdę będziecie się uczyć, a nie oglądać telewizję? – mama uśmiechnęła się – pamiętaj, że w piątek jest szkoła. Odróbcie lekcje – zastrzegła, choć Oliwia wiedziała, że matka już zmiękła. Ufała córce. Żyła w przekonaniu, że wychowała ją na uczciwą i porządną osobę.
- Obiecuję – dziewczyna  z przerażeniem odkryła, że kłamanie wychodzi jej coraz lepiej. Odeszła od stołu, nawet nie spoglądając w stronę mamy.

Wbiegła do swojego pokoju i z ulgą zrzuciła z siebie okropny, różowy top. Wyciągnęła z szafy mocno spraną koszulkę Metalliki.
Zamknęła pokój na klucz i ze słuchawkami w uszach rzuciła się na łóżko. Włączyła ,,The end’’ Linkin Park i wsłuchała się w wibrujący głos Chestera Benningtona.
Nareszcie była sobą. Chociaż przez te trzy minuty, była sobą…
                                                                 ***


 ,,Świat nigdy się nie zmieni.
Trawa zawsze będzie zielona,
niebo - niebieskie.
Ludzie zawsze będą fałszywi
a ich spojrzenia tak ciężkie...''

wtorek, 10 kwietnia 2012

Uwierz, że możesz latać cz. 5 (ost.)

Hej! Jak tam święta? Ja czuję, ze przytyłam jakieś 10 kg… ;D Od wirtualnego króliczka wielkanocnego dostaniecie dość długą, ostatnią już część opowiadania, a ja tym czasem zabieram się za pisanie czegoś nowego!

,,Nigdy nie przestawaj się uśmiechać, nawet jeśli jesteś smutny, ponieważ nigdy nie wiesz, kto może się zakochać w twoim uśmiechu.’’

                                                                   ***
Jaka ja byłam głupia! Okazało się, że Maciek od pół roku ma już dziewczynę, a mimo to umawiał się z innymi… Tylko, że Marcel zniknął, Sandra się obraziła, a mama… no właśnie, nic się nie zmieniła. Pracoholiczka, która nie wie nawet, jaki rozmiar buta nosi jej córka.

Usiadłam na łóżku i sięgnęłam po gitarę. Odkąd tata odszedł tylko ona tak naprawdę potrafiła mnie pocieszyć.
- Hej, nie przeszkadzam? – Marcel nieśmiało otworzył drzwi.
Rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam płakać.
- Przecież tak naprawdę nie chciałam, żebyś odszedł – szepnęłam.
- Ja też nie chciałem. To ostatnia szansa.
Został ze mną, dopóki nie usnęłam.
On wiedział, kiedy śpię, a kiedy tylko udaję.

Mijały tygodnie, a wszystko układało się coraz lepiej. Marcel był wyjątkowo zdolnym uczniem, jeśli chodzi o grę na gitarze – trzeba przyznać, że było mu z nią naprawdę do twarzy – i cierpliwym słuchaczem, jeśli chodzi o moje użalanie się nad sobą. Przeprosiłam Sandrę i wszystko powoli wracało do normy.


- Nie wierzyłam, że kiedyś to powiem, ale nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz – przyznałam, kiedy Marcel zdradził mi techniki odstraszania komarów, które wyjątkowo dokuczały mi tego ciepłego wieczoru. Siedzieliśmy nad małym jeziorkiem kilka kroków od mojego domu. Mieliśmy oglądać zachód słońca, ale słońce dawno już zaszło i gdyby nie pięknie rozgwieżdżone niebo, byłoby całkiem ciemno.
Zaśmiał się, chyba nawet zarumienił. W jego oczach zauważyłam coś niezwykłego, nowego. A może to coś było w jego oczach od dawna, tylko nie potrafiłam tego dostrzec?

Widziałam, jak zbiera słowa i próbuje ułożyć z nich coś sensownego.
- Może kiedyś się urodzę – zaczął w końcu. – Ale nie będę cię znał ani nawet pamiętał. A ty… - westchnął. – tak bardzo chciałbym… być. Złapać cię za rękę, ale tak naprawdę... - głos mu się łamał. Zamilkł.
Czułam, że łzy napływają mi do oczu. Odwróciłam wzrok.
- Chyba położę się już spać. Jest dość późno – szepnęłam. Gardło miałam całkowicie zaciśnięte.
- Odprowadzę cię.
- Nie trzeba – wstałam, strzepnęłam piasek z kolan i zaczęłam iść w stronę domu. Kiedy się odwróciłam, jego już nie było. Już nigdy go nie było.
                                                                    ***


,,Być może dla świata jesteś tylko człowiekiem, ale dla niektórych ludzi jesteś całym światem…’’

piątek, 6 kwietnia 2012

Uwierz, że możesz latać cz.4

Łatwiej zakochać się, nie kochając, niż odkochać, kiedy się kocha.

                                                              ***
Nagle do kuchni weszła mama. Marcel zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Co się stało? Zapomniałaś czegoś? – spytałam.
- To dziwne, ale nie było żadnego spotkania… Próbowałam to wyjaśnić, ale pan Wojtek powiedział, że wcale do mnie nie dzwonił. Byłam pewna, ze słyszałam jego głos w słuchawce…
Mama zdjęła płaszcz i wstawiła wodę na herbatę.
- Jeśli chcesz, możesz już iść – powiedziała.
Westchnęłam.
Nie było sensu się teraz ubierać i malować, Maciek pewnie już dawno wyszedł, pewny, że go wystawiłam.


Wieczorem mama wyszła do sklepu. Przyszedł Marcel. A ja ciągle zastanawiałam się, po co ktoś miałby podawać się za szefa mamy, tylko po to, żeby ją wyciągnąć z domu.
Nagle wpadło mi do głowy pewne rozwiązanie. Smutne, ale realne.
- Marcel?
- Słucham.
- Czy dusze potrafią zmieniać głos…?
- No pewnie. Naśladowanie dźwięków przychodzi nam z dużo większą łatwością niż ludziom, którzy mają już ukształtowane struny głosowe.
Spuściłam wzrok. A jednak.
- Więc to ty – zaczęłam, spokojnym, poważnym tonem – więc to ty zadzwoniłeś do mamy. Ale po co? No tak… Przecież ja nie mogę się spotkać z Maćkiem, bo on ci się nie podoba. Tak jak Sandrze. Miałeś mi pomagać, a robisz mi takie świństwo! I jeszcze zachowujesz się, jakby nic się nie stało. Stało się. Widzę, że nie można na tobie polegać. Nie obchodzi mnie, kto cię przysłał i co się z tobą stanie. Wynoś się z mojego życia! Nienawidzę cię!
Chciał coś powiedzieć, ale milczał. Nie miał żadnych argumentów. Zniknął szybciej, niż się pojawił.
Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. Czy nikomu na tym świecie nie można zaufać?
                                                         ***
,,Miłość jest to jakieś nie wiadomo co, przychodzące nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, i sprawiające ból nie wiadomo dlaczego.''
~ Luis Vaz de Camoes

wtorek, 3 kwietnia 2012

Uwierz, że możesz latać cz.3

Ta część nie należy do zbyt emocjonujących, w przyszłych częściach trochę się rozkręcę ;D
Dlatego przygotujcie się na kilka lekkich zdań, które prawdopodobnie nie pozostaną na długo w Waszej pamięci.

Tymczasem ja męczę moją psychikę, zadając sobie pytania, do jakiego liceum pójść (a raczej do jakiego mnie przyjmą xd), czy złożyć podanie do tej szkoły, czy do tamtej, a może pójść do technikum… pewnie wszyscy już dawno wybrali. Ech.

                                                              ***
- Zmiana planów, zostajesz w domu – oznajmiła mama, wkładając płaszcz.
Zamrugałam z niedowierzaniem.
- Wypadło mi coś w pracy. Przypilnuj Kacperka – podbiegła i pocałowała go w policzek. – Jak będzie marudził, zrób mu kaszkę malinową.
Kacper zaklaskał. Wizja podwójnej wyżerki najwyraźniej bardzo mu się spodobała. Życzyłam mu z całego serca, aby w przyszłości nie mógł pójść na randkę z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, zmuszony do pilnowania rocznego dziecka razem ze swoim Aniołem Stróżem.

Właśnie, Marcel. Gdzie on się podziewał?

Odwróciłam się, a na brzegu blatu siedział ktoś, kto mógłby być właśnie powodem mojego zawału.
- Możesz dawać mi jakieś sygnały, no nie wiem… kaszleć? Chyba, że chcesz, żeby twoja ukochana podopieczna zeszła na serce.
- Hmm… Brzmi interesująco… - uśmiechnął się.


- Mamy problem – rzuciłam, wskazując Kacpra.
- Ty masz problem – odpowiedział.
- Nie, ja idę na randkę! – usiadłam bezradnie na kuchennym krześle. Zachowywałam się jak mała dziewczynka, przecież wiedziałam, że czasem trzeba po prostu zrezygnować ze swoich planów, poświęcić się w imię wyższego dobra. Kacpra…

Dlaczego wszystkie małe dzieci mają na imię Kacper? Czy ich rodzice nie zastanawiają się, że synek będzie miał w przyszłości dziesięciu kolegów o tym samym imieniu?

Kacper zaczął się śmiać, a ja nie miałam pojęcia z czego. Marcel robił przed nim głupie miny, ale przecież nikt go nie…
- On też cię widzi!
Marcel nie zareagował, a Kacper zaczął śmiać się jeszcze głośniej.
- Hej, czy ty mnie słyszysz?! – krzyknęłam.
- Za kilka lat i tak nie będzie niczego pamiętał – odparł Marcel, wzruszając ramionami – poza tym znam go z widzenia. Jego dusza miała pięćdziesiąt siedem lat, gdy się urodził.
- Wow. Kacperek jako pięćdziesięciolatek…
- No… był strasznym optymistą. Opowiadał, jakie kraje zwiedzi, gdy się urodzi. Gdzie będzie mieszkał, co sobie kupi… Nie mogę uwierzyć, że teraz jedyne co może powiedzieć to 'guga guga'.
Uśmiechnęłam się. Coraz bardziej lubiłam towarzystwo Marcela. Chociaż na pierwszy rzut oka bardzo się od siebie różniliśmy, nadawaliśmy na tych samych falach i mieliśmy podobne poczucie humoru.

Jednak to popołudnie nie było całkiem stracone…
                                                                           ***

,,Nie bój się cieni, one świadczą o tym, że gdzieś znajduje się światło.''
~ Oscar Wilde

sobota, 24 marca 2012

Uwierz, że możesz latać cz.2

Najbardziej bolą rzeczy, których nie zrobiliśmy.
Najbardziej bolą rany, które to my zadaliśmy...

                                                                    ***
W szkole właściwie nic się nie zmieniło. Godziny dłużyły się jak zawsze i strasznie się nudziłam.

Marcel nawet się przydawał. Ostrzegł mnie na sprawdzianie, gdy ściągałam w najlepsze, a nauczycielka właśnie zbliżała się do mojego biurka. Obudził mnie też na historii, gdy usnęłam pod wpływem wyjątkowo ,,ciekawego’’ wykładu na temat bitwy pod czymś tam.

Poza tym jego obecność była niezauważalna. Zjawiał się tylko wtedy, gdy groziła mi wpadka. Od teraz moje życie powinno być dużo prostsze, jeśli tylko z własnej głupoty się w coś nie wpakuję. Bo nadal posiadałam oczywiście wolną wolę.
- A może raczej niestety – podsumował Marcel, gdy dyskretnie mu o tym przypomniałam, kupując mnóstwo fast foodów.
Uderzyłam go łokciem w bok. Zaśmiał się triumfalnie.
- I tak nic mnie nie boli – powiedział z nieukrywaną satysfakcją.
- Zaraz wróci Sandra, lepiej, żebyś już znikał. Nie chcę, żeby uznała mnie za jakąś wariatkę, która mówi sama do siebie.
- Okej. Wpadnę do ciebie, gdy będziesz już w domu.
Kiwnęłam głową.

Zza rogu wyłoniła się postać niskiej, zbuntowanej dziewczyny w glanach i różowych włosach. Grzywka opadała jej na oczy i była tak zasłuchana w muzyce, że omal mnie nie ominęła.
- Halo, tu ziemia! – krzyknęłam. I tak nie usłyszała, więc pociągnęłam ją za rękaw w swoją stronę.
- Kurt Cobain jest dla ciebie ważniejszy od najlepszej przyjaciółki? – spytałam.
Zaśmiała się i zaczęła z przejęciem coś opowiadać, ale ja już jej nie słyszałam. Na końcu sklepu dostrzegłam Maćka, najprzystojniejszego chłopaka w szkole.
- On ma najpiękniejszy uśmiech w całej klasie. Co ja gadam, w całej szkole! – szepnęłam.
- Taaak, może jeszcze w całym województwie? – przewróciła oczami i wypluła gumę. – On nie jest taki, jak myślisz.
- Nie znasz go – powiedziałam chłodno.
- Ty też go nie znasz.
- Więc teraz go poznam. Lepiej się nie odzywaj, nie chcę sobie przed nim narobić obciachu. I zakryj tą koszulkę! On pewnie słucha jakiejś niezwykłej, alternatywnej muzyki, niedostępnej dla zwykłych śmiertelników…
Westchnęła.
- No, mała, wpadłaś… Będę przy tobie, żebyś się nie skompromitowała. Chociaż i tak uważam, ze nie warto sobie nim zawracać głowy…


Oczywiście nie posłuchałam bezpodstawnych ostrzeżeń Sandry. Dobrze zrobiłam, bo Maciek okazał się dokładnie taki, jak myślałam. I choć nie mogłam w to uwierzyć, zaprosił mnie na pizzę!
- Mam randkę! – powtarzałam przez całą drogę do domu, przeskakując radośnie kamienną ścieżkę. Czułam, że mogę latać.
- Przestań, zaraz nie wytrzymam! Poza tym naprawdę myślę, że nie powinnaś iść. On mi się nie podoba – wyznała Sandra, chrupiąc czekoladowe ciasteczka, które były - a raczej miały być - moim prezentem urodzinowym.
- Nie musi. Nie zaprosił ciebie, tylko mnie. I wiesz co? Zamierzam pójść. I tak nigdzie nie wychodzę od dobrych kilku miesięcy, a moje życie towarzyskie ogranicza się do oglądania kreskówek z Kacprem. Dość tego.
Widziałam, że chciała zaprotestować, więc ją uprzedziłam.
- To MOJE życie – powiedziałam. Pokręciła tylko głową i skręciła w swoją ulicę. Jeszcze długo słychać było oddalające się kroki, stukot grubych podeszw jej ciężkich butów i odniesionej porażki.
                                                                   ***

wtorek, 20 marca 2012

Uwierz, że możesz latać ♥ cz.1

Wracam do życia.

                                                                ***
Teatralnie trzasnęłam drzwiami. Nie zostanę z Kacprem. Niech sobie załatwi nianię, jestem jej córką, a nie opiekunką do dziecka.
Odwróciłam głowę z zamiarem rzucenia się na łóżko. Ale na nim już ktoś siedział. Jakiś obcy chłopak. Chciałam krzyknąć, ale przypomniałam sobie, że Kacper właśnie usnął. Wolałam być zgwałcona, zamordowana i porzucona w lesie niż go teraz ponownie usypiać.

Tymczasem mój gwałciciel nawet nie był speszony.
- Kim jesteś? – szepnęłam – i co robisz w moim domu?!
Przewrócił oczami. Jego tupet był nie do zniesienia.
- Wynoś się, albo… wezwę policję!
- Nie wezwiesz. Zresztą nawet by mnie nie zobaczyli. Po co się kompromitować przed organem władzy?
- O czym ty gadasz? – byłam kompletnie zdezorientowana – niby czym miałabym się skompromitować? Wyjdź z mojego pokoju!
Odwróciłam się i po ułamku sekundy on już był w innym miejscu. Przeraziłam się na dobre. Nigdy dotąd nie miałam styczności ze zdolnościami paranormalnymi.
- Spokojnie. Próbuję ci wytłumaczyć, że nie jestem żadnym złodziejem czy porywaczem… przyszedłem ci pomóc.
- Pomóc? Niby w czym?
- I tak nie uwierzysz… - machnął ręką.
Miałam w głowie jeden wielki znak zapytania. Złożyłam ręce i czekałam na wyjaśnienia.



Westchnął ciężko i zaczął układać sobie w myslach całą wypowiedź.
- Widzisz… ja nie jestem stąd. Wysłali mnie do ciebie, bo jesteś sama. Możemy sobie nawzajem pomóc. A raczej ja ci mogę pomóc.
Zapadła chwila milczenia. Nie rozumiałam, co chciał mi przekazać, ale czułam, że prościej już nie może.
- Nie jesteś stąd, czyli z innego miasta?
- Nie. Ja jestem jakby… - spojrzał zamyślony w błękitne niebo za oknem. Wytłumaczenie mi wszystkiego sprawiało mu dużo trudu. Wziął głęboki oddech i powiedział wszystko prosto z mostu, bardzo szybko, aby się nie rozmyślić. Ledwo nadążałam za tym potokiem słów.
- Masz na imię Magda, dzisiaj są twoje szesnaste urodziny. Ale nikt o tym nie pamięta. Może poza Sandrą, twoją przyjaciółką. Ale ty wcale nie mówisz jej wszystkiego. Nie mówisz jej, jak bardzo czujesz się samotna, zresztą i tak wiesz, że by tego nie zrozumiała. Odziedziczyłaś po babci niezwykły dar, możliwość posiadania własnego opiekuna. Widzisz… Niektóre dusze rodzą się razem z dzieckiem. Inne powstają dużo wcześniej, i muszą zapracować na to, żeby móc się urodzić. Ja jestem Marcel. Mam 17 lat. To znaczy… moja dusza ma 17 lat, bo jeszcze się nie urodziłem. Urodzę się dopiero wtedy, gdy wypełnię swoje zadanie. Polega to na tym, że mam cię chronić. Pilnować, żeby nic złego ci się nie stało. Wiem o tobie to, czego ty jeszcze nie wiesz, ale nie znam twoich uczuć, nie wiem, o czym myślisz. Teraz pewnie mi nie wierzysz. Nie myśl, że jestem jakimś wariatem. Wcale się o to nie prosiłem, ale chciałbym się w końcu urodzić… pomóż mi. A ja pomogę tobie.
Patrzyłam na niego. Tak po prostu. Rozum kazał mi się zaśmiać, ale serce widziało tylko pełne nadziei orzechowe oczy.
- No… a jak długo ma trwać ta ,,opieka’’, aniołku? – spytałam ironicznie, chociaż mu uwierzyłam. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że mówi prawdę.
- Do końca życia. Twojego życia – odpowiedział, spuszczając wzrok.
- Co?!
Byłam w szoku.
- Niestety to prawda. No chyba, że pojawią się między nami skrajne emocje – nienawiść, miłość. Albo sama zrezygnujesz. W obu przypadkach dostajemy jeszcze jedną szansę. Jeśli znowu zawiodę, nigdy się nie narodzę i będę się męczył do końca. Wierz mi, nie chciałbym tego. Spotkałem już takie obłąkane dusze i to wcale nie jest nic miłego.
Westchnęłam.
- Dobra, powiedzmy, ze się zgadzam…
                                                             ***

czwartek, 8 marca 2012

?

Przepraszam.
Ostatnio dużo się dzieje, oczywiście negatywnie.
Nie mam głowy do niczego, po prostu są takie momenty w życiu, ze trzeba odpuścić i dać sobie spokój, ze wszystkim.
Niedługo postaram się dodać coś konkretnego. Po prostu nie chcę pisać nic na siłę. Dzięki.


poniedziałek, 27 lutego 2012

Do ostatniej kropli

Taaak, tytuł jak z opery mydlanej...

Gdyby to zależało ode mnie, pisałabym nawet 10 razy dziennie, niestety muszę walczyć o każdą minutę przed komputerem, więc na kolejną notkę będziecie musieli poczekać kilka dni. Jednak pierwsza część nowego opowiadania, więc myślę, ze warto ;p Już nie mogę się doczekać, kiedy je przeczytacie! Zapowiada się świetnie^^ to będzie coś zupełnie nowego, nie zapomnijcie wchodzić, a kiedy się już pojawi – komentować!

Po tym niezwykle wyczerpującym wstępie mogę przystąpić do dzisiejszej notki. Jest to opowiadanie ,,jednopostowe''. Miało być coś w stylu ,,strasznej historii’’, ale nie za bardzo mi to wyszło (napisałam to gdy miałam 13 lat, teraz dodałam drobne poprawki). Pisane oczywiście przeze mnie, więc cudów proszę się nie spodziewać ;D Ocenę pozostawiam Wam, jednak aby opowiadanie zachowało choćby namiastkę horroru, czytajcie je w nocy, przy zgaszonym świetle, i w jak największej ciszy – żadnego telewizora, radia, wrzeszczącego młodszego braciszka. To taka mała instrukcja. Zapraszam:
                                                        
                                                                   ***
Weszłam do łazienki niczego nieświadoma, ale już w progu zamarłam z przerażenia. Wanna pełna krwi, a w niej… mój siedmioletni braciszek. Zszokowana krzyknęłam na całe gardło i pobiegłam do pokoju rodziców. Nikogo nie było. Z szyi Błażejka nadal sączyła się krew. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i drżącymi palcami wybiłam numer pogotowia. Karetka przyjechała po kilku minutach, ale ja nie mogłam z nimi pojechać.

Włożyłam kurtkę i poszłam do lasu. Chciałam trochę ochłonąć. ,,Wszystko się ułoży. Jest w dobrych rękach’’, powtarzałam sobie. Szłam ponad godzinę, ale serce nadal nie chciało się uspokoić. Nagle usłyszałam głośny krzyk – na polanie leżała martwa kobieta, a nad nią wampir (!) z brudnymi od krwi kłami. Nie, to chyba sen… Za wiele jak na jeden dzień.

Nie chciałam tam być. Zaczęłam biec, ale potknęłam się o wystający korzeń… Wampir mnie zauważył. Nie uciekałam. Nie miałam nawet cienia wątpliwości, że nie przeżyję. Szedł powoli, lekko rozchylając usta w szyderczym uśmiechu. W końcu poczułam na szyi jego perłowe zęby.

I nagle się obudziłam. Siedziałam na krześle w szpitalnym korytarzu. Więc to był tylko sen... Pozwolili mi pojechać z Błażejem do szpitala, ale usnęłam, czekając na wyniki operacji.
Podszedł do mnie lekarz. Miał twarz wampira z mojego snu!
- Twój brat stracił ogromne ilości krwi, ale już wszystko w porządku. Właśnie się obudził. Chcesz go zobaczyć?
Byłam w zbyt dużym szoku, żeby zrozumieć,  co do mnie mówi. Jednak nie dałam niczego po sobie poznać. Przecież to tylko lekarz, tylko lekarz...
- Yyy… za chwilę – wydusiłam.
Patrzyłam, jak wchodzi do sali mojego brata. Drzwi były szklane.
Schylił się nad Błażejem, chciał zbadać mu puls. Jednak instynkt wziął górę. Oczy niezdrowo mu rozbłysły, wydłużyły się kły. Jedną ręką zasłonił chłopcu usta, drugą przytrzymał szyję… Błażejek robił się coraz bardziej blady. Miał martwe, puste spojrzenie…

Wampir rozkoszował się krwią. Do ostatniej kropli.
                                                              
                                                                 ***

sobota, 25 lutego 2012

PM cz.4 - ost.

To już ostatnia część.
;( czy :D?

Zapraszam do komentowania. Ale najpierw…
                                                       
                                                                ***
Mój tata jest w szpitalu. Mój prawdziwy tata, ten, który mnie wychował.
Nie mogłam się z tym pogodzić.
W szkole udawałam, że wszystko jest ok. Nie zamierzałam opowiadać wszystkim dookoła, co się stało, nie chciałam sztucznego współczucia. Cały dzień się uśmiechałam, żartowałam. Moje oczy się nie śmiały, ale chyba nikt tego nie zauważył. Oczywiście.

Czułam, że nie wytrzymam ostatniej lekcji i się rozpłaczę. Nie mogłam pójść do klasy. Tylko gdzie się schować… Łazienka? Nie, tam ciągle kręcą się jakieś dziewczyny…

Szkolna kotłownia – to jest to!

Ze łzami w oczach zbiegłam na dół, zamknęłam drzwi i rozpłakałam się na dobre. Przez łzy nie widziałam wyraźnie, nie zauważyłam, że ktoś już jest w pomieszczeniu.
- Olga? Czemu płaczesz? – usłyszałam za plecami znajomy głos.
Artur. Czy on musi być zawsze tam, gdzie ja?!

Nie zastanawiając się długo postanowiłam wyjść. Niestety, stare drzwi od kotłowni zatrzasnęły się. Okładałam je pięściami, kopałam, omal nie wyrwałam klamki. Dopiero po chwili poczułam przeszywający ból w dłoni. Artur oderwał moje ręce od zamka i przytulił mnie mocno.
- To na nic – powiedział.
Czułam, że zamykanie się w szkolnych pomieszczeniach z facetami to moja nowa tradycja. Pękłam i opowiedziałam mu o tacie. Byłam pewna, że nie zrozumie, ale musiałam to z siebie w końcu wyrzucić.
- Mój tata umarł rok temu – wyznał, spuszczając wzrok. – Wracał nocą do domu. Napadli go i pobili tak mocno, że zginął na miejscu…
Milczałam. Byłam w szoku. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie był tak pusty i rozpieszczony, jak sądziłam do tej pory. Dostrzegłam w nim coś, czego do tej pory nie zauważyłam… Szczerze mu współczułam. Poczułam, że jesteśmy sobie bardzo bliscy.
- Nie płacz. Po szkole pojedziemy odwiedzić twojego tatę. Przy okazji zbadają twoją rękę… - obejrzał moją spuchniętą dłoń. – Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
Złożył na moich ustach najsłodszy pocałunek, jaki tylko mogłam sobie wyobrazić.
                                                                      ***                                       



Nie ma sensu kontynuować tego opowiadania, gdyż wszyscy żyją nudno i cholernie szczęśliwie.

środa, 22 lutego 2012

PM cz.3

Szczerze mówiąc miałam nie dodawać już kolejnej części tego opowiadania, tylko zacząć następne. Ale zaległości jak widać nadrobione. Dzięki za wszystkie komentarze i zapraszam do trzeciej, mam nadzieję nie ostatniej części^^

                                                                ***
 Czułam się OKROPNIE. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak upokorzona. Wstydziłam się, ale nie miałam z kim o tym porozmawiać. Ance na pewno nie powiem, a przecież jest moją najlepszą przyjaciółką. Wiedziałam, że mnie nie zrozumie. Fakt, będzie mnie pocieszać, ale nie ma zielonego pojęcia o związku ze starszym facetem. Własnym ojcem. Jak o tym myślę, to chce mi się wymiotować.

Zadzwonił dzwonek. Anka czekała już na mnie przy drzwiach. Szybko spakowałam książki i wyskoczyłam z krzesła jak z procy.
Bum!
Potknęłam się o plecak koleżanki. Z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że nie upadłam. I to nie było zaprzeczenie prawom fizyki – ktoś mnie złapał.
    Nieśmiało podniosłam głowę. Nade mną stał Artur – chłopak, na widok którego dziewczyny z całej szkoły zapominały o Bożym świecie, a którego ja traktowałam jak powietrze.
- Nic ci się nie stało? – spytał i wyszczerzył swoje wybielane ząbki.
Szybko wyswobodziłam się z uścisku i rzuciłam chłopakowi chłodne spojrzenie.
- Sama bym sobie poradziła – warknęłam.
    Natychmiast ruszyłam w kierunku drzwi. Anka stała sparaliżowana, z oczami wielkimi jak spodki.
- Co ty wyprawiasz?! – wrzasnęła, gdy tylko do niej doszłam.
- O co ci chodzi?
- Nie udawaj, że nie wiesz. Czemu go tak traktujesz? To najfajniejszy chłopak w klasie, a ty najnormalniej w świecie go olewasz...
- Daj spokój. Nie warto się kłócić o taką pustą lalę, prawda?
    Anka spuściła smutno głowę i wydawało mi się, że czegoś mi zazdrości.
- Nie rozumiem cię – zaczęła – każda zawodowa modelka zrobiłaby wszystko... ale chłopak ma pecha. Podobasz mu się ty…




TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
    Na historii Artur spoglądał na mnie z wściekłością, kiedy ignorując jego minę prezentowałam swoje talenty wokalne:
- Bo Artur to jest krowa, na maxa odjazdowa! Co budyń robi pełen łat, a pyszny tak że niezły czad…
- Proszę pani, Olga na pewno chętnie podzieli się z nami swoją wiedzą na ten temat – zasugerował Artur i uśmiechnął się zadziornie. Wrr...
- Olgo, może ty odpowiesz na moje pytanie? – spytała nauczycielka.
- yyy…
Tyle pamiętałam z ostatniej lekcji.
- Jedynka! Następnym razem radzę słuchać!
Artur spojrzał na mnie z wyższością. To z pewnością najgorszy dureń, jakiego w życiu spotkałam! Drażniliśmy się od ponad roku (odkąd przeprowadził się bo tej okolicy). Kiedyś nawet zrobiłam ośmieszającą go przeróbkę z utworu Adama Mickiewicza.
    Wracając do domu Anka znowu próbowała namówić mnie, żebym była bardziej „łaskawa’’ dla tego lalusia. Nie miałam najmniejszej ochoty z nią gadać. Artur był ostatnią rzeczą, którą mogłabym się w tej chwili przejmować.
- Jeśli mamy tak rozmawiać, to lepiej już sobie pójdę – powiedziałam i skręciłam w swoją ulicę. Miałam już powyżej uszu jej ciągłej gadki. W mojej szkole choroba o imieniu Artur się rozprzestrzeniała i, niestety, jeszcze nie znalazłam na nią lekarstwa.
Wchodząc do domu usłyszałam szlochanie. Szybko wbiegłam do kuchni – przy stole siedziała mama, cała roztrzęsiona.
- Mamo… Co się stało? – spytałam.
- Twój tata miał wypadek… dzisiaj wracał z pracy i…

                                                                  ***

wtorek, 21 lutego 2012

PM cz.2

Już drugi raz cieszę się, że mogę podzielić się z Wami częścią siebie.
W tej części opowiadanie wreszcie zacznie się rozkręcać^^

                                                                         ***
Miesiąc później:

Oswoiłam się już trochę z wiadomością, jaką rodzice zafundowali mi niecały miesiąc temu – człowiek, który mnie wychował, tak naprawdę nie jest moim biologicznym ojcem… Na początku byłam na nich wściekła, szczególnie na mamę. Ale potem uświadomiłam sobie, że ten fakt niczego w moim życiu nie zmieni, że kocham mojego tatę tak samo jak wcześniej, a nawet jeszcze mocniej.
Kiedy wróciłam do szkoły, rówieśnicy wydali mi się strasznie dziecinni. Ich teksty, popisywanie się i ten okropny Artur... Myślałam, ze nic nie wiedzą o życiu. I wtedy na dobre się zakochałam. On był taki mądry i dojrzały…

Nie mogłam tak czekać w nieskończoność. Musiałam działać.

 Postanowiłam przyłożyć się do matmy, żeby Jacek mnie zauważył. Było mi dosyć ciężko się skupić, kiedy miałam z nim lekcje, ale nadrabiałam wszystko w domu. Doszło do tego, że z matematyki byłam najlepsza w klasie. Wkrótce zbliżała się olimpiada matematyczna, a ja, jako prymuska z tego przedmiotu, zostałam wybrana do reprezentowania szkoły. Jacek miał mi dawać indywidualne lekcje dwa razy w tygodniu!


Zdobyłam II miejsce. Było mi coraz trudniej żyć bez tych spotkań z Jackiem. Jemu chyba też… Dwa tygodnie później nie zdążył omówić mojego sprawdzianu, dlatego zostałam chwilę po lekcji. Tak długo rozmawialiśmy, że szkoła zrobiła się już całkiem pusta. Jeszcze z nikim tak świetnie się nie dogadywałam, nikt nie rozumiał mnie wtedy lepiej niż on. Woźna nie zauważyła, że jesteśmy w klasie i zamknęła salę na klucz… Od razu zaczęliśmy krzyczeć i uderzać w drzwi, ale nikt nie usłyszał. W końcu poddałam się i zrezygnowana usiadłam na podłodze. Jacek usiadł obok mnie. Przez chwilę patrzyliśmy sobie głęboko w oczy… Jego wielkie, zielone oczy…

Usłyszałam odgłos spadającego wiadra, a po podłodze lała się stróżka wody z płynem. Zdziwieni spojrzeliśmy w stronę drzwi. Stał tam woźny, który usłyszał nasze dobijanie się do drzwi! Od razu doniósł o wszystkim dyrektorce. Próbowałam się tłumaczyć, ale bez skutku… Wezwano moją mamę, która zasłabła, widząc Jacka.
- Nic pani nie jest? – dyrektor podbiegł do niej i podał szklankę z wodą. Mama wstała.
- Ja… Jacek…? – wyszeptała.
Spojrzał w jej stronę.
- Marysia? Nie, to nie możliwe! Chyba nie jesteś matką Olgi?!
Byłam kompletnie zdezorientowana.
- Zaraz, to wy się znacie? – spytałam.
- To jest twój biologiczny ojciec… - oświadczyła mama.

                                                                       ***

Co będzie później... dowiecie się w swoim czasie ;D 
Ach, jak ja lubię trzymać Was w niepewności...^^

poniedziałek, 20 lutego 2012

Opowiadanie - PM cz.1

Na początek lekki banał – ostatnio dużo słychać o dziewczynach, które zakochują się w nauczycielach. To mnie… Hmm… ,,natchnęło’’ do napisania opowiadania. Oczywiście nie kończy się zwyczajnie... ale na ,,the end’’ będziecie musieli troszkę poczekać ;)

                                                         ***
Schodziłam po schodach na korytarz, kiedy zobaczyłam JEGO – Jacka, mojego nauczyciela matematyki. Miał teraz dyżur! Strasznie się ucieszyłam. Usiadłam na parapecie. Anka bez przerwy coś do mnie mówiła, ale ja jej nie słuchałam. Patrzyłam na NIEGO i wzdychałam. Nagle ten idealny obraz zniszczyła ręka machająca mi przed oczami:
- Halo, tu ziemia! – usłyszałam jak przez mgłę.
- Co… eee… o co ci chodzi? – spytałam Ankę zdezorientowana.
- Na kogo się tak zapatrzyłaś? Na Artura… A może na matematyka? Chyba się nie zakochałaś?
To był raczej żart, ale bałam się, że Anka może coś podejrzewać.

Nawet nie zauważyłam, kiedy zadzwonił dzwonek na lekcję. Historia. Ustawiliśmy się pod klasą, ale dyrektorka ogłosiła apel, więc cała szkoła zebrała się na sali gimnastycznej. Usiadłam na krześle, a Jacek stał przy drzwiach i pilnował porządku. Czułam się obserwowana. Kontrolowałam każdy swój ruch, każdy gest, każdy uśmiech. Chociaż się powstrzymywałam, parę razy musiałam na niego spojrzeć. Za każdym razem wydawało mi się, że odwraca wzrok. Dziwne.
Nawet nie wiedziałam o czym był apel, byłam jak zahipnotyzowana. Wyszłam z sali, a Anka zaczęła mi się bacznie przyglądać.
- Wiesz, że matematyk cały czas się na ciebie gapił? Ciekawe, o co mu chodzi.
Serce waliło mi jak oszalałe. A może on też… Nie, nie mogłam sobie za dużo wyobrażać…

***


 Kolejna część w następnej notce ^^

piątek, 10 lutego 2012

Hello :D

Hmm... nie za bardzo lubię początki. Są albo najłatwiejsze, albo najtrudniejsze. Pierwszy post będzie taki odrobinę nijaki, bo trochę o wszystkim, trochę o niczym. Przede wszystkim musicie przyzwyczaić się do moich filozoficznych wywodów, gdyż będą one często gościły w dziwnych i strasznie porąbanych  postach ;D. Life is crazy, a ja muszę się dopasować. Trudno.
Do rzeczy.
O czym będę pisać? Głównie opowiadania, o przeróżnej tematyce... W następnej notce dodam pierwsze, także nie zapomnijcie zajrzeć!